JAN TWARDOWSKI- PATRON SZKOŁY
Warto zapoznać się z krótką biografią oraz wierszami patrona szkoły.
O braciach pytających się samych siebie
Wyszli bracia – wiatr we włosach – co za czas!-
w oczach gwiazdy i drzewa na spodzie –
pochyleni, zanurzeni po pas,
brodzą w nocy czerwcowej jak w wodzie.
Zatrzaśnięte na krzyż okiennice,
nie skoszony jeszcze zapach łąk –
– chodźmy prędzej, takie ciemne ulice
z tym księżycem, co dogasa u rąk.
– Czy to życie jeszcze, czy już sen? –
pomysł pierwszy, potem ja pomyślę –
i dziwili się, to tamten, to ten –
las się chwieje, Jakby stał na Wiśle.
Mamy umrzeć czy żyć dalej – może wiesz –
rozważ pierwszy, potem ja rozważę –
a już wschodził powoli jak świt
odgłos dzwonów porannych na twarze.
1937
O cokolwiek zapytasz
czemu serce jak żebrak
gdzie indziej istnienie
wierna miłość nietrwała
ślub co przeszedł obok
czemu święty i grzesznik w tym samym pewexie
niepewność świętych jaka łaska grozi
czemu łza opiekunka do gardła mi wpadła
bo szczęście się urwało nie wiadomo po co
o cokolwiek zapytasz
trzepnie cię milczenie
Bogu nie stawia się pytań dlaczego
Biedna rozpaczy
uczciwy potworze
strasznie ci tu dokuczają
moraliści podstawiają ci nogę
asceci kopią
lekarze przepisują proszki żebyś sobie poszła
nazywają cię grzechem
a przecież bez ciebie
byłbym stale uśmiechnięty jak prosię w deszcz
wpadłbym w cielęcy zachwyt
nieludzki
okropny jak sztuka bez człowieka
niedorosły przed śmiercią
sam obok siebie
Poszedłem w lasy ogromne szukać
buków czerwieni
jeżyn dojrzałych dzięciołów małych
rogów jelenich
jagód prawdziwych wilg piskląt żywych
mrowiska
i w oczy sarny- brązowej panny
popatrzeć z bliska-
szyszek strąconych- tajemnic sowich
zająca
i strach mnie porwał
na myśl o Bogu- bez końca
Jak często trzeba tracić wiarę
urzędową
nadętą
zadzierającą nosa do góry
asekurującą
głoszoną stąd dotąd
żeby odnaleźć tę jedyną
wciąż jak węgiel jeszcze zielony
tę która jest po prostu
spotkaniem po ciemku
kiedy niepewność staje się pewnością
prawdziwą wiarę bo całkiem nie do wiary
Głuchy kamieniu
ile gaduł plecie o milczeniu
modlitewniku pełen pacierzy
diabeł nie tańczy kiedy się wierzy
głogu czerwony jak krew głęboka
osa pogryzie kiedy cię kocha
Bach Chopin Mozart
o Matko Najświętsza
jest jeszcze cisza
od muzyki większa
Nie wierzysz – mówiła miłość
w to że nawet z dyplomem zgłupiejesz
że zanudzisz talentem
że z dwojga złego można wybrać trzecie
w życie bez pieniędzy
w to że przepiórka żyje pojedynczo
w zdartą korę czeremchy co pachnie migdałem
w zmarłą co żywa pojawia się we śnie
w modnej nowej spódnicy i rozciętej z boku
w najlepsze najgorsze
w każdego łosia co ma żonę klępę
w niebo i piekło
w diabła i Pana Boga
w mieszkanie za rok
Poczekaj jak cię rąbnę
to we wszystko uwierzysz
Dziękuję Ci że nie jest wszystko tylko białe albo czarne
za to że są krowy łaciate
bladożółta psia trawka
kijanki od spodu oliwkowozielone
dzięcioły pstre z czerwoną plamą pod ogonem
pstrągi szaroniebieskie
brunatno fioletowa wilcza jagoda
złoto co się godzi z każdym kolorem i nie przyjmuje cienia
policzki piegowate
dzioby nie tylko krótkie albo długie
przecież gile mają grube a dudki krzywe
za to że niestałość spełnia swe zadanie
i ci co tak kochają że bronią błędów
tylko my chcemy być wciąż albo-albo
i jesteśmy na złość stale w kratkę
Mertonie święty
Boga nazwałeś Ciszą Milczenia
To snieg nakłamał
tak długo padał za oknem
to chłopiec zmylił
pewnie zbyt cicho
liczył króliki na palcach
Posłuchaj krzyża
rozpaczy serca
wszystko inaczej
bo nie jest ciszą
głazem
pytaniem
lecz płaczem
Postanawiam pracować nad tym
żeby się pozbyć
byka retoryki
wazeliny stylizacji
galanteryjnych pauz
wypucowanej składni
lirycznego śmietnika
żeby zimą przyklęknąć
i przynieść Ci niewykwalifikowaną ręką
baranka śniegu.
Proszę o dar łez i śmiechu,
Ciebie, co czarną mrówkę na czarnych kamieniach
widzisz z nieba nocą czarniejszą od grzechu.
A na ostatek – o dar zapomnienia –
o grób w wiejskiej parafii – mijany w pośpiechu.
Modlę się Panie żebym nie zasłaniał
był byle jaki ale przezroczysty
żebyś widział przeze mnie kaczkę z płaskim nosem
żółtego wiesiołka co kwitnie wieczorem
wciąż od początku świata cztery płatki maku
serce co w liście wzruszenie rysuje
(chociaż serce chuligan bo bije po ciemku)
pióro co pisze krzywo kiedy ręka płacze
psa co rozpoczął już wyć do sputnika
mrówkę która widzi rzeczy tylko wielkie
więc nawet jej przyjemnie ze jest taka mała
miłość jak odległość trudną do przebycia
zło z którym biegnie cierpienie niewinne
bliskich umarłych i nagle dalekich
jakby jechali bryczką w siwe konie
babcię co mówi do dziewczynki w parku
kiedy będziesz dorosła jeszcze mnie zrozumiesz
najkrótszą drogę co zawsze przy końcu
aby już Ciebie tylko było widać
Przyjdźcie potrzaskane klony jasne i żółte
obszarpany z liści grabie dyskretny
żołnierze z dziurami w głowach
przyjdź dziewczynko spalona z łopatką do piasku
i chłopcze coś przed śmiercią grał na scenie słonia
przyjdź stara kwoko na urwanej łapie
przyjdźcie cierpienia niewinne
przyjdźcie Adamie i Ewo coście za szybko chcieli
wiedzieć co dobre a co złe
przyjdź cebulo co w swoich trzech sukienkach namawiasz
do płaczu
przyjdźcie i powiedzcie
że to nie Jego wina
Jak uprościć wszystko zapłakać
jak nie szukać innego siebie
jak nie wiedzieć w sam raz i za dużo
ani trochę już i zupełnie
jak biedronkę osłonić ręką
jak patykiem rysować wzruszenie
jak Jezusa przybliżyć tym wszystkim
którym dzisiaj zgłupiało sumienie
Znowu przyszła do mnie samotność
choć myślałem że przycichła w niebie
Mówię do niej:
– Co chcesz jeszcze, idiotko?
A ona:
– Kocham ciebie
źr-więcej znajdziesz na http://www.twardowski.poezja.eu/poezje_wybrane.htm